czwartek, 17 sierpnia 2017

"I Haven't Dreamed of Flying for a While" - Taichi Yamada, czyli historia pewnego rozczarowania

Literatura japońska nie cieszy się w Polsce szczególną popularnością. Mimo że zainteresowanie twórczością pisarzy z Kraju Wschodzącego Słońca raczej rośnie, niż spada, na rynku polskim ukazują się właściwie pojedyncze pozycje, jeśli nie liczyć Murakamiego, starych mistrzów pokroju Natsume Sōsekiego, Jun'ichirō Tanizakiego, czy też noblistów - Kenzaburō Ōe i Yasunariego Kawabaty. Dlatego właśnie, czytelnik, pragnący zapoznać się z tematem nieco głębiej, prędzej czy później zostaje zmuszony szukać lektur w językach obcych. Coraz częściej, przytrafia się to również mi. Tak stało się w przypadku "I Haven't Dreamed of Flying For a While" - powieści (czy też minipowieści), którą, od mniej więcej roku, miałam w planach czytelniczych.

Taichi Yamada (a właściwie Taichi Ishizaka) urodził się w Tokio. Pracował w studiu filmowym Shōchiku (z którym związani byli najwybitniejsi japońscy reżyserowie poprzedniego stulecia), ale, w okolicach trzydziestego roku życia odszedł, by skupić się na scenariuszach do seriali telwizyjnych. Napisał trzy powieści: "I Haven't Dreamed of Flying for a While" (1985), "Obcy" (1987), "W pogoni za dalekim głosem" (1989), ale literatura nigdy nie była podstawą jego działalności artystycznej. Po przeczytaniu dwóch z trzech książek tego autora, dochodzę do następującego wniosku: i bardzo dobrze. Ponieważ, "I Haven't Dreamed of Flying for a While", mimo obiecującego klimatu i wyjątkowo dobrego rytmu tekstu, okazało się rozczarowaniem.

Na wstępie, zaznaczę, że nie jest to moje pierwsze spotkanie z autorem. W zeszłym roku, miałam okazję zapoznać się z "Obcymi". Bardzo rzadko zdarza mi się nie wiedzieć co myśleć o konkretnym autorze, zazwyczaj pojawia się jakieś pierwsze wrażenie, bardziej lub mniej intensywne. W przypadku Yamady, tego nie było. Przywiódł mi na myśl niepełnego Murakamiego, bardzo niewyraźnego, sprowadzonego do sfery skojarzeń, ograniczonego przez nazbyt prostą fabułę, zniszczoną tym bardziej przez zły dobór metafor w najistotniejszych momentach. Bardzo cenię sobie atmosferę prozy tego ostatniego, dlatego poczułam się zawiedziona, że, mimo takiego poczucia, nie jestem w stanie sobie wyrobić żadnej opinii na temat powieści. Lubię mieć konkretne zdanie na tematy książkowe, szczególnie jeśli dotyczą głównej sfery moich zainteresowań, więc nie miałam wyjścia: musiałam sięgnąć po kolejną książkę Taichi'ego Yamady. Z początku, planowałam "W pogoni za dalekim głosem", ale przypomniałam sobie, że kiedyś (najprawdopodobniej dość niedawno po przeczytaniu "Obcych"), w ramach pogoni za angielskimi e-bookami, ściągnęłam sobie "I Haven't Dreamed of Flying For a While". A skoro i tak zabrałam się za odgrzebywanie zaległości czytnikowych, to czemu nie?

Pierwsze, na co zwróciłam uwagę to język, jakim książka została napisana. Pozornie prosty, pełen elegancji i ukrytego piękna, bardzo charakterystycznego dla tradycyjnej estetyki japońskiej. Wstęp kojarzył mi się z najlepszymi osiągnięciami Yoshimoto Banany i Harukiego Murakamiego, nieco wymieszanymi z prozą Yasunariego Kawabaty - a wywoływał więc skojarzenia z najlepszymi z najlepszych. Wrażenie to utrzymywało się mniej więcej do połowy pierwszego rozdziału, kiedy, podobnie jak w "Obcych", tylko w jeszcze bardziej wulgarny sposób, atmosfera uległa zmianie za sprawą fabuły.

Podczas pobytu w szpitalu, narrator - Taura, przez nadmiar pacjentów, zostaje poproszony o spędzenie jednej nocy w mniejszym pokoju, wraz z tajemniczą kobietą. Nieznajoma zgodziła się pod warunkiem, że pomiędzy nią, a głównym bohaterem, zostanie zawieszona zasłona, tak, by mężczyzna nie mógł jej zobaczyć. Oboje są przykuci do łóżek, więc żadnemu nie grozi nic ze strony drugiego. Mutsuko, ponieważ tak na imię kobiecie, okazuje się całkiem wdzięcznym partnerem rozmowy, która schodzi na na tematy poezji i wspomnień. Przynajmniej do czasu, gdy owi współtowarzysze niedoli nie dochodzą nagle do wniosku, że prowadzona przez nich konwersacja jest wyjątkowo niezwykła, ponieważ mężczyzna i kobieta zazwyczaj nie dyskutują w taki sposób, a na przeszkodzie ku temu staje seks. Dlatego też... zaczynają rozmawiać o seksie, albo raczej - uprawiać werbalny seks (zapewne, gdyby mogli się ruszać, na opisie by się nie skończyło i cała ta piękna wymiana zdań nie miałaby w ogóle miejsca). Następnego ranka, gdy pielęgniarka odsuwa zasłonę, okazuje się, że Mutsuko jest stara (sześćdziesiąt siedem lat) i jedynie sprawiała wrażenie na tyle młodej, by wzbudzić w nim pożądanie. Od tej pory, wściekły i zdegustowany, Taura, aż do opuszczenia szpitala, unika kobiety. Tak, mniej więcej, przedstawia się pierwszy rozdział powieści. Zwrot akcji, związany z ujawnieniem wieku tajemniczej nieznajomej, wzbudza zainteresowanie i, mimo wszystko, ratuje akcję. Tyle że im dalej, tym gorzej.

Ograniczę rozważania nad fabułą do jednego stwierdzenia: mocno okrojony "Ciekawy przypadek Benjamina Buttona" z dodatkiem zupełnie niepotrzebnej perwersji, boleśnie kontrastującym z pięknym, płynnym językiem. Otóż, Mutsuko robi się coraz młodsza - przeżywa ponownie kilka stadiów swojego dotychczasowego życia. Czytelnik poznaje ją jako kobietę w średnim wieku, młodą dorosłą, nastolatkę i, ostatecznie, pięcioletnią dziewczynkę. No i niestety, tu tkwi gwóźdź programu: poszczególne etapy zostają przedstawione przez Taurę - narratora w sposób, przypominający fantazje seksualne czterdziestoletniego mężczyzny. Cała niezwykłość sytuacji, w pewnym momencie, usuwa się na dalszy plan, ponieważ, autor, z jakiegoś powodu uznał, że ważniejsze są opisy seksu z nastolatką czy też robienie jej nagich zdjęć. Co prawda, urozmaica dialogi ciekawszymi wnioskami, na przykład wtedy, gdy porusza temat lęku przed śmiercią i nieznanym. Niemniej jednak, nie są one wystarczająco odkrywcze, by uczynić z "I Haven't Dreamed of Flying For a While" dzieło wartościowe.

W kwestii postaci, jedynym względnie interesującym aspektem wydaje się przedstawienie niezrozumienia, panującego między protagonistami. Tyle że, wspominając o tym, szukam pozytywów nieco na siłę. Żaden z bohaterów nie wzbudza sympatii. Wręcz przeciwnie, rażą schematycznością i niczym się nie wyróżniają. To, z kolei, sugeruje, że uwaga czytelnika powinna skupić się na fabule. Skoro jednak, jest ona równie mdła co jej uczestnicy, to do głowy przychodzi mi tylko jedno słowo, oddające jakość "I Haven't Dreamed of Flying For a While": "średniak".

Nic nowego, ani tym bardziej godnego uwagi. W dodatku, autorowi udało się zniszczyć jeden z ciekawszych motywów: czas o zaburzonym biegu. Podkreślanie co chwilę, jak nietypową i paranormalną jawi się sytuacja Mutsuko, powoduje pogodzenie się z oszalałą rzeczywistością na tyle, że wydaje się czymś normalnym, oczywistym i, nad czym głęboko ubolewam, nieciekawym.

Książka nie ukazała się, jak dotąd w języku polskim, w przeciwieństwie do dwóch późniejszych powieści Taichi'ego Yamady. Mam nadzieję, że tak zostanie. Literatura japońska jest pełna niesamowitych światów, które mogłyby dać polskiemu czytelnikowi znacznie więcej niż "I Haven't Dreamed of Flying For a While". Dla mnie, to rozczarowanie roku. I, choć pewnie kiedyś sięgnę po "W pogonii za dalekim głosem", żeby mieć obraz całej twórczości autora (skoro napisał tak niewiele), nie polecam iść w moje ślady. Nie warto marnować życia na lektury przeciętne. Zaś co do samego Yamady, jeśli nie stworzy nic bardziej wartościowego, zostanie przyćmiony przez Harukiego Murakamiego i Yoshimoto Bananę. Być może, powinien ograniczyć się do pisania scenariuszy.

Moja ocena: 5/10
Lektura obowiązkowa dla: -


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz